Lekcja to nie wszystko
Z ks. kanonikiem dr. Markiem Przybylskim, dyrektorem Wydziału Duszpasterstwa Dzieci i Młodzieży warszawskiej kurii rozmawia Joanna Jureczko-Wilk („Gość Warszawski”)
Joanna Jureczko-Wilk: – Ojciec prof. Andrzej Potocki OP, który prowadzi badania w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji na Uniwersytecie Warszawskim, podsumowując społeczne skutki obecności nauki religii w szkołach, uważa, że szkoły skorzystały na powrocie religii do klas, parafie – straciły. Zgadza się Ksiądz z tą opinią?
Ks. Marek Przybylski: – To jest zagadnienie złożone. Wejście z katechezą do szkół było naturalnym działaniem misyjnym Kościoła, który głosi dobrą nowinę wszędzie i wszystkim. Rzeczywiście wprowadzenie katechetów do szkół, zorganizowanie lekcji religii – ale też etyki – bardzo szkoły zmieniło. Po pierwsze uwrażliwiło na kwestie wiary i wychowania w oparciu o wyższe wartości. Uczy też tolerancji, otwartości i szacunku dla poglądów drugiego człowieka. Nie sprawdziły się czarne scenariusze sprzed 25 lat, że religia w szkole będzie formą dyskryminacji ludzi niewierzących, a uczniowie innych wyznań będący w mniejszości lub wybierający etykę, będą niejako „napiętnowani”. Nic takiego się nie stało.
Na szkolną katechezę mają szansę uczęszczać dzieci, których rodzice nie przyprowadzaliby do przykościelnych salek. Młode pokolenie zyskało kontakt z katechetami – prawdziwymi świadkami wiary, ludźmi żyjącymi nią na co dzień i nie wstydzącymi się wyznawać jej przed innymi. Katecheci w szkołach są często motorem różnych akcji wychowawczych, spotkań, pogadanek… To w większej mierze wychowawcy, mentorzy niż nauczyciele przedmiotu.
– Ale parafie narzekają na nieobecne dzieci. Mniej jest ministrantów, bielanek, szczupleją szeregi grup dla młodzieży…
– To prawda, że dzieci i młodzież są w parafiach mniej widoczne, ale też nie wiązałbym tego faktu w sposób bezpośredni z powrotem religii do szkół. W stosunku do lat 80., kiedy katecheza z przyczyn politycznych była prowadzona przy parafiach, zmieniła się sytuacja społeczna, zmienił się styl życia rodzin i młodzieży, rodzice dłużej pracują, dzieci mają popołudnia zapełnione zajęciami dodatkowymi. Jestem przekonany, że tamten model katechezy dzisiaj już by się nie sprawdził. Jej niewątpliwym plusem było to, że młodzież znała drogę do kościoła, bardziej uczestniczyła w życiu sakramentalnym, chodziła na nabożeństwa, obchodziła pierwsze piątki miesiąca, angażowała się w ruch oazowy… Teraz warunki się zmieniły. Mamy do czynienia z kryzysem rodziny, sporą liczbą rozwodów, a co za tym idzie – z rzeszą dzieci i młodzieży, przeżywających różnego rodzaju trudności. Także tradycyjna religijność dorosłych uległa zmianie. Obserwujemy zmniejszającą się liczbę uczęszczających na niedzielne Msze św., ale przybywa osób korzystających z sakramentów i przystępujących do Komunii Świętej. Wzrosła świadomość własnej wiary, jednocześnie też nastąpiła polaryzacja poglądów. To wszystko rzutuje na przekaz wiary, który zawsze przede wszystkim odbywa się w rodzinach.
– Jak w ostatnich 25 lat wahała się liczba katechizowanej młodzieży i dzieci?
– Trzeba pamiętać, że zgodnie z rozporządzeniem MEN, lekcje religii w szkole, a także w przedszkolu, są organizowane na życzenie rodziców lub pełnoletnich już uczniów. Podobnie jest z etyką. Z niewielkimi wyjątkami szkół innych wyznań lub działających na przykład przy ambasadach, w pozostałych publicznych i niepublicznych placówkach lekcje religii są organizowane. Uczęszcza na nie mniej więcej stały procent uczniów, przy czym różnice dotyczą samej Warszawy i szkół w dekanatach pozawarszawskich. W tych drugich procent uczęszczających na lekcje religii jest wyższy o kilka, kilkanaście procent na każdym poziomie nauczania. Najniższa frekwencja jest w przedszkolach: w dekanatach pozawarszawskich 86 proc., a w samej Warszawie – 67 proc. Nie wynika to z tego, że rodzice nie chcą posyłać maluchów na katechezę. Dyrektorzy placówek zazwyczaj nie udzielają informacji i rodzice po prostu nie wiedzą, że także na tym etapie kształcenia, mogą prosić o jej zorganizowanie i że są to zajęcia bezpłatne. Niższy jest też procent katechizowanych uczniów liceów, zwłaszcza w Warszawie: 51,9 proc. Poza stolicą ten wskaźnik wynosi 80,5 proc. Jest to wiek, kiedy prawie dorosły człowiek sam decyduje o tym, czy będzie chodził na lekcje religii i czy chce tym samym dać świadectwo własnej wiary.
– Wiele zależy od katechety. W klasie gimnazjalnej mojej córki ksiądz przez cały rok był katowany tematami o związkach homoseksualnych. Nie przestraszył się – rozmawiał.
– Sam uczyłem w gimnazjum i martwiłbym się, gdyby młodzież na tym etapie nie pytała, nie dociekała, nie dyskutowała…. To w tym czasie kształtuje się osobowość, duchowość, są ciekawi i coraz bardziej świadomi otaczającego świata, chcą dociec prawdy, mieć własne zdanie na różne tematy. A że zazwyczaj dyskusje dotyczą doniesień medialnych, skandali, katecheta często musi tłumaczyć się „nie ze swoich grzechów”. Ale czym ma być katecheza, jak nie szukaniem odpowiedzi na pytania, które stawia życie? Jeśli nie będzie dialogu z młodym człowiekiem, zainteresowania jego problemami, zrozumienia dla poglądów, nie będzie owoców katechezy. Zadaniem katechety jest pokazanie chrześcijańskiej koncepcji człowieka i zachęta do nawiązania osobistej relacji z Bogiem.
Musi przy tym podążać za zmieniającą się mentalnością i sposobem bycia uczniów, za innymi formami komunikacji. Dzisiaj podręcznik, tablica i kreda już nie wystarczą. Badania pokazują, że właściwie co pięć lat mamy do czynienia z odmienną populacją uczniów. Wizytując szkoły, obserwuje, że na lekcjach religii wykorzystywane są techniki multimedialne, nauczyciele starają się atrakcyjnie przedstawić nauczane treści, zapraszają różnych gości, którzy dzielą się swoim doświadczeniem wiary, dają świadectwo. Wciąż trzeba szukać nowych sposobów dotarcia do młodego człowieka.
– Dobrze radzą sobie w tej roli ludzie świeccy, którzy własnym przykładem pokazują młodzieży, jak być katolikiem w szkole, miejscu pracy, na płaszczyźnie społecznej czy politycznej. Może to czas, żeby w większym stopniu świeccy katechizowali w szkołach?
– Głoszenie Ewangelii, katechizowanie jest wpisane w naturę powołania kapłańskiego i zakonnego, dlatego do szkół i przedszkoli idą także księża i siostry. Jednak w naszej archidiecezji nauczanie religii opiera się na świeckich, dokładnie na 625 osobach. Mamy ich najwięcej w porównaniu z innymi diecezjami. 208 sióstr zakonnych, uczy głównie w podstawówkach, przygotowując dzieci do przyjęcia Komunii Świętej. W szkołach pracuje też 328 księży. Myślę, że najważniejsze w ocenie pracy katechety jest jego zaangażowanie i życie wiarą.
– Na czerwcowym spotkaniu dyrektorów wydziałów katechetycznych z całej Polski ks. dr Marek Korgul, sekretarz Komisji Wychowania katolickiego przy KEP, powiedział, ze katecheza jest wciąż „zadaniem do odrobienia”. Co należałoby w niej poprawić?
– Patrząc z perspektywy tych 25 lat zrobione w tej dziedzinie bardzo dużo. Mamy doskonałych, wykwalifikowanych nauczycieli, którzy w naszej archidiecezji przechodzą stałą formację. Nauczyciel żadnego innego przedmiotu nie jest objęty takim merytorycznym i duchowym wsparciem, jak katecheta.
Trzeba jednak pamiętać, że katecheza w szkole nie może być jedyną formą kształtowania wiary młodych katolików. W szkole nauczamy, sprawdzamy wiedzę, zachęcamy do pogłębiania wiedzy religijnej, ale za tym musi pójść wtajemniczenie i praktykowanie życia religijnego, które dokonuje się głównie w rodzinie. Żeby katecheza była skuteczna, powinna mieć kontynuację: w życiu sakramentalnym, w codziennych praktykach, w spotkaniach grup i wspólnot parafialnych…. Rodzice muszą być świadomi tego, że do wychowania religijnego ich dziecka dwie lekcje religii tygodniowo nie wystarczą. Niewątpliwie potrzebne są też różne formy katechezy parafialnej dzieci i młodzieży.
– Moje pokolenie wychowało się na oazie. Teraz w Warszawie można ją spotkać w niewielu parafiach. Poza bielankami i ministrantami dla uczniów raczej nie ma innych propozycji.
– No niestety temat duszpasterstwa dzieci i młodzieży w parafiach trochę „odpuściliśmy”. I w moim przekonaniu to jest nasze najpilniejsze „zadanie do odrobienia”.
gość.pl