Diakoni stali? A po co?
Tego typu pytania słyszałem przez ostatnie 5 lat dość często.
Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że zdecydowanie częściej spotykam się z bardzo życzliwym przyjęciem i zrozumieniem. Nie zapomnę pewnej Mszy Świętej koncelebrowanej, po której jeden starszy kapłan powiedział do mnie: „bardzo dziękuję diakonowi, doświadczyłem na czym polega bogactwo naszej liturgii także w różnorodności funkcji”.
Zaczynając od początku trzeba przypomnieć, że diakonat stały (permanentny) nie tyle został „wprowadzony” co „przywrócony”. Dokonało się to na Soborze Watykańskim II, a w Polsce w 2001 roku, kiedy podczas 313. Konferencji Episkopatu Polski zdecydowano o wprowadzeniu diakonatu stałego w naszym Kościele, zostawiając konkretne decyzje w gestii biskupów ordynariuszy. Pierwsze święcenia diakonatu stałego (choć ten przymiotnik używany jest tylko informacyjnie ponieważ święcenia diakonatu stałego nie różnią się w swej istocie od święceń diakonatu przejściowego) miały miejsce w Toruniu w 2008 roku. Oczywiście mówimy tu o rycie łacińskim, ponieważ w Polsce w rycie bizantyjskim pierwszy stały diakon otrzymał święcenia w 1993 roku (dane podaje za serwisem diakonat.pl).
Zapraszamy na wydarzenie: święcenia diakonatu stałego Jana Ogrodzkiego
Co do mojej osobistej przygody z diakonatem, to zaczęła się w początkach lat 80. ub. wieku. Piszę o tym odważnie, ponieważ (okazało się to niedawno!) niektórzy znajomi pamiętają tamte rozmowy o moich marzeniach. Pamiętam też, że napisałem w tej sprawie list do wówczas nowo mianowanego Prymasa Polski – kard. Józefa Glempa. W liście prosiłem, że jeżeli „kiedyś” w Polsce będzie taka możliwość to bardzo proszę o wzięcie mnie pod uwagę. Można powiedzieć, że czekałem ponad 20 lat! Kardynał Józef Glemp pozwolił mi na rozpoczęcie przygotowań, które (z różnymi perturbacjami) zakończyły się wielkoduszną decyzją Arcybiskupa Kazimierza Nycza o udzieleniu mi święceń (Magdalenka 9 VIII 2009 roku).
Niech mi wolno będzie w tym miejscu jeszcze raz złożyć ogromne i szczere słowa podziękowania na Jego ręce za tę decyzję. Na ile potrafię i mogę wyobrazić sobie, nie była to prosta decyzja. Mam tylko głęboką nadzieję, że nie będę nigdy przyczyną żalu Księdza Kardynała z podjęcia tamtej decyzji.
Okoliczności życiowe (nieplanowana przeprowadzka) spowodowały, że od 2010 roku decyzją Księdza Kardynała posługuję w parafii Matki Bożej Różańcowej w Piasecznie. Nota bene, choć byłem trzecim w historii Kościoła w Polsce diakonem stałym, to mam (chyba?) pierwszy dekret ordynariusza przenoszący diakona stałego z jednej parafii do drugiej 🙂 W nowej parafii miałem szczęście trafić na mądrego i niezwykle roztropnego Proboszcza. Ks. prałat Zbigniew Pruchnicki od samego początku przyjął mnie bardzo ciepło i serdecznie, ale co najważniejsze dla mnie, także bardzo konkretnie, kompetentnie i szczerze zajął się moim posługiwaniem. Zawdzięczam mu bardzo wiele, zwłaszcza na drodze dojrzewania i rozumienia mojej diakońskiej drogi.
Trzeba tu koniecznie dodać, że nie do końca w naszej rzeczywistości mamy gotowe wzorce tego posługiwania. Diakon kojarzył się zawsze i kojarzy się wciąż z młodym duchownym, który „za chwilę” będzie kapłanem, a więc siłą rzeczy jest właśnie „młodym”, czyli niedoświadczonym człowiekiem. Właściwych relacji do „starych” diakonów wszyscy jeszcze długo będziemy się musieli uczyć. Zapewne potrwa to jeszcze kilka, kilkanaście lat. Jest to jednak nie tylko potrzebne, ale i nieuniknione. W Polsce jest nas w tej chwili jedenastu, a ostanie święcenia miały miejsce właśnie w naszej Archidiecezji (Góra Kalwaria 2014 – Piotr Maciejewski). W naszej Archidiecezji jest nas już dwóch.
Diakoni stali (przynajmniej w naszym kraju) pracują zawodowo i utrzymują się z pracy własnej. Ja pracuję na co dzień w Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie, a dodatkowo współpracuję z internetową Telewizją Lumen (zapraszam do internetu: LumenTV.pl). Po wielu latach namysłu otworzyłem też swój własny sklep internetowy oferujący dewocjonalia, które zawsze chciałem kupić, ale nie mogłem ich w Polsce znaleźć. Praca zarobkowa diakonów stałych jest to dość istotną częścią opisu zaangażowania diakonów stałych w pracę parafii. Jednym z ciekawych wyjątków jest diakon pelpliński, który został sekretarzem Biskupa Ordynariusza i z tego co wiem poświęca temu powołaniu dość sporo czasu. Ja na pewno nie mogę poświęcić na posługę tyle czasu ile bym chciał.
Najczęstszą formą realizacji mojego diakonatu jest posługa liturgiczna. Uczestnictwo w codziennej liturgii to dla mnie prawdziwe szczęście i prawdziwa radość. Ks. Proboszcz bardzo często powierza mi ponadto pomoc w prowadzeniu przygotowań do Sakramentu Chrztu Świętego, kursy dla narzeczonych, czy spotkania biblijne. Od pewnego czasu jestem także jednym z odpowiedzialnych za nową w naszej parafii grupę Odnowy w Duchu Świętym. Mam już za sobą doświadczenia posługi podczas pogrzebu, pomagam dość często przy udzielaniu Chrztu Świętego, głosiłem też rekolekcje parafialne, a nawet kazanie odpustowe (poza parafią zamieszkania). Od czasu do czasu głoszę też homilie zarówno niedzielne jak i w dni powszednie. Doświadczenie prowadzenia rekolekcji jest mi także bliskie dzięki zaangażowaniu w Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym w Magdalence, gdzie mieszkałem blisko 20 lat (w czasie kiedy proboszczem był ks. prałat Andrzej Grefkowicz), a także przez wieloletnią współpracę z Ośrodkiem Rekolekcyjnym przy parafii św. Huberta w Zalesiu Górnym. Ostatnio największą popularnością cieszą się proponowane tam „Rekolekcje o Radości”, które współprowadzę z kilkoma osobami (i oczywiście z ks. Proboszczem kanonikiem Krzysztofem Grzejszczykiem). Pomagam też sporadycznie w pracy ks. Kapelanowi jednego z warszawskich szpitali.
Zdecydowanie najbardziej widać „przydatność” posługi diakona stałego właśnie w obecnym czasie, kiedy księża chodzący „po kolędzie” chyba z nieukrywaną serdecznością patrzą na moje angażowanie się także w „ich” grupy, czy „dyżury”. Są to pewnego rodzaju „zastępstwa”, choć jak to przypomina niejednokrotnie mój Proboszcz: „diakon nie jest od zastępowania kapłanów”, ale „do pomocy”. Subtelna różnica, ale jednak różnica jest.
Podsumowując te krótkie refleksje mogę jedno powiedzieć z całym przekonaniem: święcenia diakonatu są dla mnie każdego dnia powodem ogromnej radości i wdzięczności za niezasłużony ich dar. Ponadto z przemyśleń z nimi związanych, wciąż wynika trud ciągłej refleksji nad szukaniem właściwej dla mnie konkretnie drogi i podejmowania tej drogi. Tym bardziej, że nie dysponujemy w Polsce żadnymi precedensami, czy wzorcami do których można by było się odwoływać. Proste przeniesienie doświadczeń diakonów zza naszej zachodniej granicy (w diecezji kolońskiej jest ich około 200, a całych Niemczech około 3 tysięcy) z pewnością nie może być bezrefleksyjnym naśladownictwem. Sytuacja Kościoła w Niemczech jest przecież diametralnie inna niż u nas. Ich doświadczenia choć bardzo cenne (diakonat stały jest obecny w Niemczech od 1968 r.) powinny służyć jedynie jako pewna, oczywiście cenna, pomoc w naszych własnych poszukiwaniach.
Najtrudniejszym zadaniem w tej materii w naszym Kościele jest z pewnością przełamanie dość częstej wizji diakonatu stałego jako „zastępstwa wobec braku księży”. Z tego przede wszystkim wynika częsta myśl: „u nas diakonów stałych nie potrzeba, bo mamy dość powołań”. W tym względzie zdecydowanie podzielam myśl mojego Proboszcza przytoczoną wyżej.
W moim konkretnym przypadku dochodzi jeszcze (według mnie) poszanowanie „egzystencjalnego Słowa Bożego” jakim jest konkretna droga życiowego rozwoju, także konkretne doświadczenia zawodowe. Właściwie „od zawsze” byłem dziennikarzem związanym (także tematycznie) z Kościołem. Była to praca zarówno w radio, jak i w prasie (również codziennej), czy najdłużej w telewizji (TVP, ale i TV Puls). Wydaje mi się, że mam dość sporo doświadczenia i wiedzy praktycznej, która mógłbym służyć lepiej niż dotychczas. Od początku pracy dziennikarskiej dość świadomie obserwowałem „iskrzenie” na styku Kościół – media, ale także ich wzajemne oddziaływanie. Zawdzięczam taką świadomość wieloletniej pracy „biurko w biurko” z o. Andrzejem Koprowskim SJ (długoletnim dyrektorem programowym Radia Watykańskiego) jako jego zastępca, a także, o czym wie niewielu, z śp. bp. Janem Chrapkiem, który darzył mnie, niczym nie zasłużoną, życzliwością od początku (bezpośrednio z Nim związane było moje pojawienie się w redakcji katolickiej TVP). Przywiązywałem też zawsze dużą wagę do jak najnowocześniejszego „oprzyrządowania” swojej pracy, na co zresztą z dużą życzliwością patrzył wtedy właśnie o. Koprowski. Niech za przykład wystarczy choćby fakt, że nasza redakcja katolicka była pierwszą i dość długo jedyną redakcją TVP z własnymi stronami w internecie, że nie wspomnę o jedynym wówczas cyklicznym programie z wirtualna scenografią („Credo 2000”).
Dziś problemy obecności Kościoła w świecie mediów o których wspominam wyżej, nie tylko się zwiększyły, ale wkraczają w zupełnie inny (wyższy chciałoby się powiedzieć) wymiar. Wspomnę w tym miejscu, (także tylko hasłowo) o niedawnym spotkaniu w Atenach odpowiedzialnych za komunikację społeczną w poszczególnych episkopatach Europy. Padło w tym ważnym i reprezentatywnym gremium stwierdzenie, które powinno „zwalić nas z nóg”. Ni mniej ni więcej stwierdzono, że „internet doprowadził do zmiany antropologicznej, co wymaga nowego podejścia ze strony Kościoła”. Kolejny cytat (ostatni już na ten temat) równie niezwykły: „(Kościół) … musi interpretować życie ludzi w podwójnym wymiarze: fizycznym i cyfrowym. Możliwe to będzie tylko wtedy, gdy uzna internet za „środowisko życia”, a nie tylko narzędzie” (cytaty za KAI).
Jaka ma być nasza odpowiedź? Jak odpowiada na to wyzwanie Nowa Ewangelizacja w obecnej formie? Niezwykłe pytania i niezwykłe problemy. Czy może to być posługa diakona, posługa wobec ubogich, wobec potrzebujących, zniewolonych i zagubionych w coraz głębszym oceanie informacji?
Na koniec jeszcze prozaiczna sprawa „tytulatury” do której prawie zawsze zmierza rozmowa o diakonacie stałym. Jak zwracać się do diakona? Jest przecież duchownym, choć wielu mówi o nas „świecki diakon”. Myślę, że jest to echo dawnych czasów, kiedy (sam to pamiętam) na księży diecezjalnych mówiło się „ksiądz świecki”. Zapewne chodzi wciąż o to samo, że w odróżnieniu od zakonników żyją „w świecie”, a nie w klasztorze, czy innym miejscu odosobnienia. Wracając do rzeczy – diakon jest przecież osobą duchowną. Wielu kapłanów właśnie tak się do mnie zwraca – „ksiądz diakon”, choć zdecydowana większość mówi per „Pan”. Z tym „problemem” chyba najroztropniej poradził sobie mój Proboszcz, zwracając się do mnie po prostu „diakon”. Kwestie zostawmy otwartą, ponieważ wymaga głębszej wiedzy językoznawczej. I jeszcze koloratka. Na jednym ze spotkań diakonów stałych rozmawialiśmy o tym. Znakiem duchownego jest koloratka, koloratkę noszą prawie wszyscy stali diakoni na świecie (jest nas około 40 tysięcy), ale u naszym kraju Księża Biskupi uznali, że polscy diakoni stali koloratki na razie nosić nie będą (być może do pewnego czasu). Jednak z tego co wiem, nowo wyświeceni diakoni stali diecezji opolskiej koloratki noszą. Oczywiście chodzi tu o czas pełnienia diakońskiej posługi, a więc do „świeckiej” pracy koloratki nie zakładają. Wywołuję ten „problem” jedynie jako przykład pewnych pytań wymagających odpowiedzi – oczywiście w kontekście kraju, a nie tylko naszej archidiecezji.
Właśnie odpowiedzi Konferencji Episkopatu Polski na te i poważniejsze pytania co do specyfiki diakonatu stałego wytyczą kierunek rozwoju naszego (polskiego) diakonatu.
Dziękując PT. Czytelnikom za cierpliwość bardzo proszę o westchnienie w intencji diakonów stałych. Może w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia – w dzień męczeństwa św. Szczepana – diakona?
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
dk. Bogdan Sadowski
ps.
zainteresowanych jeszcze bardziej szczegółowym opisem mojej historii i mojego zaangażowania zapraszam na moją stronę internetową: diakonsadowski.pl
Zobacz także: diakonat.pl